Viva México! Na szlaku Majów.
artykuł czytany
4171
razy
Po posiłku w raczej podłym barze we Frontera Corozal ruszamy dalej do Bonampak. To moje miejsce marzeń z dzieciństwa, o którym czytałem będąc jeszcze dzieckiem w National Geographic, zachwycając się fotografiami ruin ukrytych przed światem w gęstej dżungli. Bonampak było nieznane światu aż do 1946 r., kiedy to dotarł tam Charles Frey. W czasie kolejnej ekspedycji do Bonampak, w 1949 roku, jego łódka wywróciła się do góry dnem i Frey utonął, a Bonampak znowu zostało zapomniane.
Całość kompleksu położona jest wokół prostokątnego Gran Plaza. Wchodzę po licznych schodach na główną część kompleksu, z której rozciąga się przyjemny widok na otaczającą mnie Dżunglę Lakandońską. Zachodzę też do głównej atrakcji Bonampak, Templo de las Pinturas, czyli Świątyni Malowideł. Ściany świątyni pokryte są niesamowitymi freskami z VIII wieku (Bonampak oznacza w języku Majów tyle, co „Malowane Ściany”). Na zewnątrz świątyni umieszczone są tablice z interpretacją fresków, które pomagają zrozumieć ich sens.
Wieczorem powracam do Palenque, małego, brudnego miasteczka, którego mam już dość. Na szczęście rano wyjeżdżam.
Autobus do San Cristobal de las Casas niemiłosiernie wlecze się przez góry. Dystans 190 km pokonuje w czasie pięciu godzin, po drodze podskakując na niezliczonej liczbie progów zwalniających oraz bardziej wyrafinowanych vibradores.
Ostatni odcinek trasy wiedzie Pan-American Highway, legendarną drogą ciągnącą się od Alaski aż po Ziemię Ognistą, którą zawsze chciałem zobaczyć. Szczerze mówiąc – nic specjalnego.
Za to San Cristobal de las Casas okazuje się pięknym kolonialnym miastem położonym wśród okrytych chmurami gór, na wysokości 2100 m n.p.m. Pogoda jest tu zupełnie inna – mży deszcz, jest chłodno. Miasteczko ma niezwykły klimat. Włóczę się brukowanymi uliczkami, zachodzę na smaczny obiad do jednej z knajpek na Real de Guadalupe. Zachodzę też do Cafe Museo Cafe, kawiarni połączonej z muzeum kawy, prowadzonej przez zrzeszenie 15,000 lokalnych drobnych plantatorów kawy ze stanu Chiapas. Filiżanka kawy pochodzącej z okolicznych wzgórz ma rzeczywiście niesamowity smak.
Opuszczam kawiarnię i idę w górę uliczką Utrilla, do Templo de Santo Domingo, najpiękniejszego kościoła w San Cristobal, ze wspaniałą różową barokową fasadą. Obok kościoła rozlokowany jest indiański ryneczek, na którym za niewielkie pieniądze kupuję lokalne rękodzieło oraz pamiątki.
Przeczytaj podobne artykuły